piątek, 19 grudnia 2014

Czy ten dzień mógł być gorszy?

Jestem absolutnie pewna że miewacie dni kiedy zadajecie dokładnie to pytanie. U mnie zaczęło się bardzo niewinnie. Zaspałam, to znaczy nigdzie się nie spóźniłam, ale wstałam za późno by odbyć poranny trening. W pośpiechu postanowiłam zrobić sobie omlet z groszkiem i lecieć na uniwerek. Przy wbijaniu ostatniego jajka czekała mnie śmierdząca niespodzianka. Obeszłam się smakiem, niestety lodówka wiała pustką.

Kiedy już wyszykowałam się, napuściłam na twarz urodę, szybkim krokiem ruszyłam na przystanek z którego malowniczo odjechały akurat moje autobusy. No nic, dobrze że chociaż jest ciepło i ślicznie wyglądam w nowym czerwonym płaszczu.

Nareszcie udało mi się dotrzeć na uczelnię. Odsiedziałam swój godzinny dyżur, na którym tak jak się spodziewałam, nie pojawił się żaden student.  Po załatwieniu wszystkich papierkowych spraw (głównie bieganiu i zbieraniu podpisów na kwitkach), ze spokojem napiłam się herbaty i postanowiłam zejść do bufetu żeby nareszcie coś zjeść bo zrobiła się z tego godzina 14:00.

Zestaw obiadowy brzmiał wyśmienicie, zapewne też był wspaniały i przekonałabym się o tym, gdybym miała ze sobą portfel. Głodna i zła poszłam koczować w gabinecie, aby o 16:45 przeprowadzić ostatnie zajęcia i wrócić do domu.

W międzyczasie zadzwoniła do mnie rekruterka informując mnie, że nie dostałam pracy. Cudownie - pomyślałam - brak środków do życia , brak stypendium i nawet pracy nie dostałam. A byłam pełna optymizmu po tym jak zaprosili mnie na drugi etap rekrutacji.

To chyba był moment w którym stwierdziłam, że dzień gorszy być nie może. Eshh jak bardzo się myliłam.

W połowie prowadzonych przeze mnie zajęć na zewnątrz potwornie się rozpadało. Oczywiście naiwnie liczyłam, że zanim wyjdę przestanie.

Ostatnia scena tego dnia, to ja w moim ślicznym nowym czerwony płaszczu, z berecikiem na głowie, ociekająca wodą na przystanku. Kiedy wreszcie zjawił się autobus usiadłam żałośnie na jego końcu, ciekłam wodą na podłogę i zastanawiałam się jak bardzo rozmazał się mój makijaż.

Po wejściu do domu marzyłam o dwóch rzeczach,  jedzeniu i prysznicu. Zagrzebana w koc po uszy razem z kubkiem gorącej herbaty wzięłam się do spisywania tego dnia. Może i z byciem singielką nie ma wiele wspólnego, ale przysięgam, komuś wyżalić się musiałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz