piątek, 9 października 2015

Chrmosom XX kontra szczęśliwe bezrobocie

Minęło pół roku odkąd rozpoczęłam moją nową pracę. Powiem Wam moi drodzy, że to było intensywne pół roku. Ostatni semestr na dziennikarstwie, dokończenie roku na doktoracie i praca na pełnym etacie i to jeszcze z dojazdami. Moje umiłowanie do szpilek i garsonek musiałam wsadzić sobie bardzo głęboko a właściwie zapomnieć o nim. Rankiem w biegu do autobusu, na dworzec i pociągiem kolejne 20 min. Potem sprint ulicami małego miasteczka, aby dotrzeć do swojego biura. Najczęściej spocona i już zmęczona, do tego jakieś piętnaście minut przed czasem, siadałam w moim ciasnym boksie i czekałam na przybycie klientów. Poczucie misji i chęć pomocy były we mnie silne, przez pierwsze trzy tygodnie. Później sądziłam że oszaleję w tej pracy. Okazało się bowiem, że więcej tam papierów niż człowieka. Tak oto dochodzimy do tego co stało się przed dwoma dniami. Wasz Chromosom oszalał i rzucił pracę! Nie mając żadnych perspektyw. Od tak i już. Na całe szczęście praca znalazła się błyskawicznie. Kijowa jeszcze bardziej, za to pięć minut od domu. Zatem nie będę traciła 15 -18 godzin tygodniowo na dojazdy i powroty. Pieniądze? Hmm nie pytajcie, mogę chyba zapomnieć o ukochanym sushi i jedzeniu w restauracjach. Pierwsze miesiące to wielkie zaciskanie pasa, ale czuję się wolna i szczęśliwa.

Czy pojawił się jakiś mężczyzna? Haa jeden bardzo przystojny facet właśnie siedzi naprzeciwko mnie w kawiarni, pije cappuccino i zajada szarlotkę a do tego słodko się uśmiecha. Nom... do kelnerki której właśnie płaci rachunek. Chromosom XX nadal jest beznadziejnym przypadkiem. Sukcesów na polu walk damsko – męskich próżno poszukiwać. Jeśli chodzi o odstraszanie to nie można mi odmówić kunsztu. Mężczyźni dosłownie uciekają na mój widok. Zaczynam się zastanawiać czy dieta nie była jednak dobrym pomysłem. Teraz to dopiero mnie unikają. Na całe szczęście zadowolenie z siebie naprawdę mam na wysokim poziomie.

Wczorajszy dzień potraktowałam jako pierwszy w nowym życiu. Ubrałam się jak lubię, odbyłam niezwykle miłą rozmowę kwalifikacyjna i przespacerowałam się Starym Miastem. Efekt? Banda oglądających się krawaciarzy, z których żaden się do mnie nie odezwał, portfel chudszy o dobry obiad i książkę. W drodze powrotnej do autobusu wsiadła parka z małym dzieckiem. Po chwili zaczęli się tak obłapiać i całować, że moje brwi powędrowały prawie pod linię włosów. Miałam wrażenie że kolejnego potomka zaczną produkować, tu, zaraz, w tym miejscu. Z pełnym brzuchem i ciężką torebką a do tego niesmakiem po scenie z autobusu wracałam do domu, gdy spostrzegłam iż bezdomna kobieta potrzebuje pomocy. Była pijana i nie mogła wstać, co chwile się przewracała i płakała że umarło jej dziecko. Eshh. Spełniłam swoje obowiązki i wezwałam pogotowie. Gdy wreszcie dotarłam do mojej kawalerki, pustej rzecz jasna, usiadłam i zastanowiłam się „Co do cholery dalej?”. Odpowiedź była prosta, upiekłam ciasto, wciągnęłam na siebie największy sweter, ciepłe skarpety, koc i zaparzyłam herbatę. Do tego wszystkiego odpaliłam ulubiony serial.

Dziś korzystając z radosnego bezrobocia wybrałam się do kawiarni i postanowiłam coś naskrobać, ba może kogoś poznać. Niestety powoli wpis kończę a jakoś ten ktoś nie przychodzi. Gdyby jednak jakimś cudem się tu zjawił, obiecuję Wam natychmiastowe zdanie relacji. Tymczasem dopijam bezkofeinową kawkę i dojadam owsiane ciasto. Do przeczytania niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz