Minęło pół roku odkąd
rozpoczęłam moją nową pracę. Powiem Wam moi drodzy, że to
było intensywne pół roku. Ostatni semestr na dziennikarstwie,
dokończenie roku na doktoracie i praca na pełnym etacie i to
jeszcze z dojazdami. Moje umiłowanie do szpilek i garsonek musiałam
wsadzić sobie bardzo głęboko a właściwie zapomnieć o nim.
Rankiem w biegu do autobusu, na dworzec i pociągiem kolejne 20 min.
Potem sprint ulicami małego miasteczka, aby dotrzeć do swojego
biura. Najczęściej spocona i już zmęczona, do tego jakieś
piętnaście minut przed czasem, siadałam w moim ciasnym boksie i
czekałam na przybycie klientów. Poczucie misji i chęć pomocy były
we mnie silne, przez pierwsze trzy tygodnie. Później sądziłam że
oszaleję w tej pracy. Okazało się bowiem, że więcej tam papierów
niż człowieka. Tak oto dochodzimy do tego co stało się przed
dwoma dniami. Wasz Chromosom oszalał i rzucił pracę! Nie mając
żadnych perspektyw. Od tak i już. Na całe szczęście praca
znalazła się błyskawicznie. Kijowa jeszcze bardziej, za to pięć
minut od domu. Zatem nie będę traciła 15 -18 godzin tygodniowo na
dojazdy i powroty. Pieniądze? Hmm nie pytajcie, mogę chyba
zapomnieć o ukochanym sushi i jedzeniu w restauracjach. Pierwsze
miesiące to wielkie zaciskanie pasa, ale czuję się wolna i
szczęśliwa.
Czy pojawił się jakiś
mężczyzna? Haa jeden bardzo przystojny facet właśnie siedzi
naprzeciwko mnie w kawiarni, pije cappuccino i zajada szarlotkę a do
tego słodko się uśmiecha. Nom... do kelnerki której właśnie płaci
rachunek. Chromosom XX nadal jest beznadziejnym przypadkiem. Sukcesów
na polu walk damsko – męskich próżno poszukiwać. Jeśli chodzi
o odstraszanie to nie można mi odmówić kunsztu. Mężczyźni
dosłownie uciekają na mój widok. Zaczynam się zastanawiać czy
dieta nie była jednak dobrym pomysłem. Teraz to dopiero mnie
unikają. Na całe szczęście zadowolenie z siebie naprawdę mam na
wysokim poziomie.
Wczorajszy dzień
potraktowałam jako pierwszy w nowym życiu. Ubrałam się jak lubię,
odbyłam niezwykle miłą rozmowę kwalifikacyjna i przespacerowałam
się Starym Miastem. Efekt? Banda oglądających się krawaciarzy, z
których żaden się do mnie nie odezwał, portfel chudszy o dobry
obiad i książkę. W drodze powrotnej do autobusu
wsiadła parka z małym dzieckiem. Po chwili zaczęli się tak
obłapiać i całować, że moje brwi powędrowały prawie pod linię
włosów. Miałam wrażenie że kolejnego potomka zaczną produkować,
tu, zaraz, w tym miejscu. Z pełnym brzuchem i ciężką torebką a
do tego niesmakiem po scenie z autobusu wracałam do domu, gdy
spostrzegłam iż bezdomna kobieta potrzebuje pomocy. Była pijana i
nie mogła wstać, co chwile się przewracała i płakała że umarło
jej dziecko. Eshh. Spełniłam swoje obowiązki i wezwałam
pogotowie. Gdy wreszcie dotarłam do mojej kawalerki, pustej rzecz
jasna, usiadłam i zastanowiłam się „Co do cholery dalej?”.
Odpowiedź była prosta, upiekłam ciasto, wciągnęłam na siebie
największy sweter, ciepłe skarpety, koc i zaparzyłam herbatę. Do
tego wszystkiego odpaliłam ulubiony serial.
Dziś korzystając z
radosnego bezrobocia wybrałam się do kawiarni i postanowiłam coś
naskrobać, ba może kogoś poznać. Niestety powoli wpis kończę a
jakoś ten ktoś nie przychodzi. Gdyby jednak jakimś cudem się tu
zjawił, obiecuję Wam natychmiastowe zdanie relacji. Tymczasem
dopijam bezkofeinową kawkę i dojadam owsiane ciasto. Do
przeczytania niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz